16-07-2022
Ikar
dowiązał sandały u stóp
i ruszył biegnąc ile mógł
przez ciernisty las
na wprost ślepemu losowi
gałęzie jak ostre szpony
smagały mu twarz i dłonie
kiedy upadał zaraz wstawał
nie mógł, nie chciał zawracać
kolano obite wśród kamieni
i kilka kropel krwi na ziemi
na policzku od ciernia zadra
ale żadna przeszkoda nie była straszna
dalej, dalej naprzód!
przez rzeki, przez krzaki, przez błoto
do góry, do góry, do celu
a kiedy wreszcie dotarł
na szczyt najwyższy jaki znał
jego rozpalony oddech
zamglił w rześkim powietrzu
wyjął z plecaka dwa skrzydła
z piór, drewna i wosku twór
pod nim bezkresna toń spieniona falami
nad nim firmament bez chmur
i chociaż czuł w sercu niepewność
jak wielu przed nim bał się obcego
to stopą w sandale zrobił krok
bo poczuć wolność choć na parę chwil
tak wiele znaczyło dla niego